Co zatem robić? Dać sobie spokój, czy próbować jednak nadążać? A przecież pisanie felietonów, to tylko hobby moje jest. Zawodowi felietoniści mają tu przewagę znaczną.
Od jakiegoś czasu nurtuje mnie kwestia pewna i świdruje mi w głowie, o której napisać chcę, a która to kwestia wydaje mi się fundamentem wszelkich działań. To jedność. Dlaczego? Bo rzeczywistość skrzeczy i rozłazi się, niczym stary, znoszony but.
Jak wygląda dzisiaj szeroko rozumiany obóz Opozycji? Jak Polska lat 90-tych. Niby wszyscy chcą tego samego, ale wielu chce robić to po swojemu. Głównymi słowami w słownikach sporej części osób są słowa “ja” i “mój”. Brak jest dzisiaj jednej, spójnej wizji.
Tymczasem, kiedy Platforma była silna i mocna? Kiedy udało się jej zbudować wspólny front, przepraszam za wojskowy język, od lewa do prawa na środku skończywszy. Zrozumiano to po przegranej Donalda Tuska w wyborach prezydenckich. Wtedy powstała silna opozycja do ówczesnej władzy PiS. I była tak skuteczna, że wygrała wcześniejsze wybory parlamentarne, a potem osiem, dziewięć razy z rzędu wygrywała kolejne.
PiS długie lata był rozbity i przegrywał wszystko jak leci. Wtedy Kaczyński zrozumiał gdzie leży klucz do sukcesu, niewątpliwie pod namową kilku wygłodniałych działaczy. Wziął i usiadł do stołu z ludźmi, którzy go “zdradzili”, a do tego wyciągnął Gowina z PO. I tak zawarli prosty układ: jednoczymy się, a po wygranej konfitury dzielimy według prostego wzorca – każdy dostaje frukty na krótki czas i robi miejsce innym. Po to była likwidacja konkursów i służby cywilnej. Żadne szczególne kompetencje nie są wymagane, ważne aby znać program partii i być sympatycznym. Oczywiście są wyjątki. W zarządach spółek skarbu państwa są też osoby wysoce kompetentne (w zasobach partyjnych są przecież całkiem nieźli fachowcy), ale to jest swoisty rodzaj kamuflażu. Wszystko to ma podstawy racjonalizmu. Odpowiednio ukierunkowanego oczywiście. Nie chcę, i nie wierzę, aby dzisiejsza Opozycja jutro szła tą samą drogą, gdy przejmie ster władzy.
Jak dziś wygląda Opozycja? Wróciliśmy do czasów wielu nurtów i wielu dróg. Cały mądry koncept jedności rozbił się na PO, Nowoczesną i Kukiza, który do tego dwiema nogami chce być po obu stronach ulicy. Jak mu wygodnie, to jest za, a jak mu wygodnie, to jest przeciw, przy czym do końca nie wiadomo, co u nich znaczy “za”, a co “przeciw”.
Nie inaczej jest po lewicy, choć akurat ta formacja mniej mnie interesuje. Nie ulega jednak żadnej kwestii, że cała opozycja dzisiaj jest podzielona i pokrojona jak grzanki w sałatce greckiej.
Jaki jest tego efekt?
Zjednoczona prawica wygrała wybory parlamentarne nieznaczną przewagą głosów w Sejmie, a mimo to scalona jest, niczym ceglany mur i nie ma żadnej siły, póki co, która by ten mur rozbiła. Jeśli zaś spojrzymy na stosunek głosów oddanych na prawicę względem ogółu uprawnionych wyborców, to okaże się, że czterdziestomilionowym narodem rządzi dziś około 19% wyborców. Nijak się to ma do większości konstytucyjnej, co nie przeszkadza prawicy Konstytucję bez przerwy łamać i de facto, krok po kroku, zmieniać ustrój Rzeczpospolitej. Nie odbieram prawicy prawa do realizowania własnej polityki społecznej, gospodarczej, czy podatkowej – wygrali, niech biorą za to odpowiedzialność, ale na demontaż ustroju państwa zgody być nie może, jeśli nie posiada się do tego wystarczającego poparcia społecznego, mierzonego nie sondażami z uzależnionych sondażowni, a wynikami wyborów.
Przykładów można pokazać aż nadto, ale najświeższym i najbardziej gorącym ostatnio jest zmieniona ustawa o zgromadzeniach, naprędce przepchnięta przez parlament i podpisana przez prezydenta w jednym tylko celu: podtrzymania religii smoleńskiej.
Na prawicy zdano bowiem sobie sprawę, że latami budowany mit zamachu upada (bo upaść musi). Komisja Macierewicza okazuje się coraz większą farsą, do tego kosztującą podatników miliony złotych, gdy jej były przewodniczący, niczym błędny rycerz, uciekł z kraju po tym, jak wyszło na jaw, że może być on zamieszany w największą aferę w historii RP. Efektem tego stało się spadające zainteresowanie suwerena comiesięcznymi wiecami partyjnymi, bo trudno nazwać inaczej, to co PiS serwuje narodowi każdego 10 dnia miesiąca. Mówiąc krótko – ludzi tam przychodzić zaczęło coraz mniej. Sposobem na przywrócenie wcześniejszej frekwencji przed Pałacem Prezydenckim była więc zmiana ustawy o zgromadzeniach i wprowadzenie statusu demonstracji cyklicznych i tylko ktoś mało rozumy nie pojął o jakie konkretne demonstracje chodzi. Nie trudno też było się domyśleć, że to zdenerwuje część społeczeństwa – wiadomo, każdy Polak wolność wyssał z mlekiem matki – wynikiem czego są kontrmanifestacje organizowane przez przeciwników ruchu smoleńskiego. Tym sposobem Kaczyński znów może mówić o barbarzyństwie opozycji, a twardy elektorat dostał na tacy kolejnego wroga ojczyzny – wszakże prawica bez wroga żyć nie może. Nie ma to jak prowokować ludzi po to tylko, aby podsycać główny mit, czyli ciągłą walkę z mitycznym układem, samemu układy tworząc.
I póki Opozycja będzie rozbita, zjednoczona prawica robić będzie dalej to, co od bez mała dwóch lat robi. Ile więc jeszcze czasu potrzeba, aby zrozumieć tę prostą zależność, że tylko głęboka współpraca i jedność Opozycji może przynieść pożądany przez nią efekt, jakim jest wygrana w kolejnych wyborach, by przejąć władzę, co jest w polityce celem głównym?
Ile jeszcze czasu musi upłynąć, aby zrozumieć, że słowa “ja” i “moje” zamienić trzeba na “my” i “nasze”? Jak długo jeszcze trzeba dawać się pogonić?
Felieton ten kieruję do wszystkich, którym na sercu leży Polska normalna, nowoczesna i pozbawiona wiecznych resentymentów do wymyślonych przez polityków ciemnych sił, które ciągle coś od tej biednej Polski chcą.
Tylko zespołową pracą można do tego dojść, nie w pojedynkę.
Razem, głupcze!