Ekumeniczną, w istocie, zasadę ordo caritatis – porządku umiłowania, jak błędnie, ale celowo, przyjęła prawica za swój drogowskaz, Jarosław Kaczyński wykorzystuje do tych celów, wypaczając jej sens, mówiąc: “Musimy szukać zasady innej, zasady, która by moderowała ten radykalizm. Otóż taka zasada istnieje – to jest ordo caritatis – porządek miłosierdzia, umiłowania. I w ramach tej zasady: najpierw są najbliżsi, rodzina, później naród, później inni”. Mądrze to brzmi, trzeba przyznać. Prezes PiS uwielbia zresztą używać mądrze brzmiących słów, podkreślając swoją inteligenckość – dokładnie tak samo jak peerelowscy dygnitarze, ale poza widowiskowym efektem typowym dla nowomowy, sensu w tym nie ma żadnego.
Narracja Kaczyńskiego usprawiedliwia zatem prawicę polską, zezwalając jednocześnie na jej uświęcony egoizm – zamknijmy Polskę przed wyzwaniami współczesnego świata i zajmijmy się sobą. Jakież to antychrześcijańskie i kształtujące konformizm jednocześnie. Do tego całkowicie niezgodne z wiekową tradycją narodu polskiego, jaką jest tradycja tolerancji wobec innych. Tak wiem, dziwnie to brzmi dzisiaj, ale to właśnie Rzeczpospolita była wieki całe schronieniem dla różnych narodowości i to dopiero doktryny polityczne lat 30-tych ubiegłego wieku spowodowały, że bardzo tolerancyjny naród stał się narodem najbardziej ksenofobicznym. Prawica polska pracowała nad tym latami i pracuje nadal bardzo usilnie, efektem czego są słowa wypowiedziane przez premier Szydło, 14.06, w Oświęcimiu: „Auschwitz to lekcja tego, że należy uczynić wszystko, aby chronić swoich obywateli”. Nie wiem kto pisze przemówienia pani premier, ale musi być to ktoś o wyjątkowo niskim wyczuciu politycznym, mówiąc delikatnie, bo właściwie należałoby użyć słów bardziej dosadnych i zdecydowanie mniej parlamentarnych. PiS zapędził się w swym nieugiętym stanowisku w kozi róg i wyjście z niego nie będzie proste. Nie obędzie się też bez szkód – tu, czy zagranicą. Żadnej refleksji tam nie ma.
Cóż właściwie powiedziała premier Szydło? Spieszę wyjaśnić. Otóż w roku 1933 rozkazem Himmlera otwarto pierwszy obóz koncentracyjny w Niemczech (w Dachau), a sam Himmler, w „Münchner Neueste Nachrichten” w notce „In der Nähe von Dachau” z 21 marca 1933 roku, tak wyjaśniał, po co Niemcom obóz koncentracyjny: „W środę pierwszy obóz koncentracyjny zostanie otwarty pod Dachau. Ma miejsca na pięć tysięcy osób. Będzie się tam koncentrowało wszystkich komunistów i, jeśli to konieczne, Reichsbannerów [bojówki prodemokratyczne] oraz funkcjonariuszy marksistowskich, którzy zagrażają bezpieczeństwu państwa, jako że w dłuższej perspektywie nie jest możliwe pozostawienie funkcjonariuszy komunistycznych w miejscowych aresztach, jeśli nie chcemy przesadnie obciążyć aparatu państwowego. Z drugiej strony nie do przyjęcia jest wypuszczenie ich na wolność. Dokonane przez nas jednostkowe eksperymenty pokazują, że nie przestają oni agitować i próbują się jednoczyć. Zastosowaliśmy ten środek nie bacząc na drobne wahania, w przekonaniu, że tak uspokajamy ogół narodu i działamy w jego duchu„.
Brzmi dziwnie znajomo, prawda?
Sprowadzać kwestię uchodźców do takiego miejsca jak Obóz Koncentracyjny w Oświęcimiu, to jest przejaw politycznej paranoi, ale i też politycznej słabości w istocie. Błaha bowiem sprawa, została przez PiS doprowadzona do rangi wojny z Unią Europejską, jakby Unia była jakimś naszym śmiertelnym wrogiem. Fakt, dziwny to wróg, który od lat dofinansowuje polską gospodarkę miliardami euro. Gdzie tu sens? Sens jest – zmanipulowanym narodem rządzi się łatwiej. Wiedzieli to komuniści i zasadę tę stosowali od zarania swego istnienia. Z tych samych wzorców czerpie Kaczyński – wzorce ma w końcu silnie rodzinne.
O co PiS toczy wojnę? O około 6.900 uchodźców głównie z Syrii. Uchodźców, nie imigrantów, bo to istotna różnica, o czym za chwilę.
Najpierw trochę historii, bo w dzisiejszej, mało merytorycznej debacie, takiego rysu historycznego ewidentnie brak. Czym są uchodźcy w ujęciu europejskim?
Współczesna Europa swój kształt i poziom rozwoju gospodarczego zawdzięcza w znacznym stopniu masowym przemieszczeniom ludności. W okresie następującym bezpośrednio po zakończeniu wojny, aż do lat siedemdziesiątych XX wieku, ruch ludności w Europie nie budził niepokoju. Przeciwnie, był on postrzegany jako czynnik sprzyjający rozwojowi na bardzo wielu płaszczyznach.
Lata powojenne.
Lata powojenne, to czas budowania na naszym kontynencie nowego ładu. Istotnym ogniwem tego procesu były masowe przemieszczenia ludności, które występowały niemal we wszystkich państwach Europy. Pierwszy etap tych ruchów wiązał się z powrotami ludności przymusowo przesiedlonej lub deportowanej podczas wojny oraz z migracjami wynikającymi z powojennej zmiany granic państwowych. Szacuje się, że w trakcie wojny i krótko po jej zakończeniu swoje miejsce zamieszkania zmieniło w Europie około 25 milionów ludzi. Omawiane przemieszczenia dotyczyły także Polaków przesiedlanych ze wschodnich kresów II Rzeczypospolitej na tak zwane „ziemie odzyskane”.
Kolejnym czynnikiem warunkującym masowe migracje była dekolonizacja. W jej skutek na stary kontynent powracali nie tylko Europejczycy, lecz także mieszana i rdzenna ludność kolonii, która w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych była w Europie mile widziana. W ten sposób do Wielkiej Brytanii napłynęła ludność przede wszystkim z Półwyspu Indyjskiego i z Karaibów, do Francji zaś – z Afryki Subsaharyjskiej i z krajów północno-zachodniej Afryki.
Inny masowy ruch migracyjny wiązał się z dynamiczną ekspansją gospodarczą krajów Europy Zachodniej, która zwiększała zapotrzebowanie na tanich pracowników, początkowo z Włoch, Portugalii, Grecji i Hiszpanii, a następnie także z Turcji i kraje Maghrebu. W tamtym okresie europejska polityka migracyjna charakteryzowała się dużą otwartością. Obywatele dawnych kolonii mogli się stosunkowo łatwo dostać na stary kontynent, otrzymując wizę lub prawo tymczasowego pobytu w ramach ruchu bezwizowego, co sprzyjało migracji rotacyjnej. Rządy państw Europy Zachodniej szybko zdały sobie sprawę z korzyści – przede wszystkim ekonomicznych – które płynęły ze stosowania tego rozwiązania, i prowadziły politykę otwartości aż do lat siedemdziesiątych.
Czwarty typ ruchów migracyjnych w powojennej Europie związany był z istnieniem osób poszukujących azylu. Masowe ruchy ludności, które stanowiły bezpośrednią konsekwencję II wojny światowej, skłoniły rządy europejskie do stworzenia zinstytucjonalizowanego systemu ochrony uchodźców. Z dość oczywistych przyczyn współpraca w tym zakresie rozwijała się wtedy wyłącznie pomiędzy państwami Europy Zachodniej i to właśnie one stały się w 1951 roku pierwszymi sygnatariuszami Konwencji Genewskiej.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych źródłem migracji była jednak również sama Europa. Osobami poszukującymi azylu na jej zachodzie byli w przeważającej większości obywatele znajdujących się pod wpływem ZSRR państw Europy Środkowej i Wschodniej, w tym głównie z Polski. Zwiększony napływ uchodźców z tej części kontynentu był skutkiem między innymi Poznańskiego Czerwca 1956 roku, powstania na Węgrzech kilka miesięcy później oraz Praskiej Wiosny i polskich Wydarzeń Marcowych w roku 1968. Europa Zachodnia chętnie przyjmowała uchodźców z bloku wschodniego, co miało także swój wymiar ideologiczny i polityczny.
Lata siedemdziesiąte.
W latach siedemdziesiątych obserwujemy w Europie powolny, ale konsekwentny wzrost liczby aplikacji o azyl. Nagły skok następuje w drugiej połowie dekady. Według danych UNHCR, w roku 1972 w krajach Europy Zachodniej aplikację o status uchodźcy złożyło 13 tysięcy osób. Zaledwie pięć lat później liczba ta była już ponad dwukrotnie większa.
Wzrost liczby aplikacji o status uchodźcy stanowił bezpośrednią konsekwencję wprowadzenia przez państwa Europy Zachodniej znacznie bardziej restrykcyjnej polityki migracyjnej. W obliczu ograniczenia prawa do wjazdu na kontynent w ramach ruchu bezwizowego oraz możliwości stosunkowo łatwego otrzymania wizy, osoby pragnące dostać się do Europy zaczęły częściej korzystać z prawa do ubiegania się o azyl.
Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte.
Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte charakteryzowały się zwiększonym napływem do Europy uchodźców z krajów nieeuropejskich – przede wszystkim Iranu, Iraku, Sri Lanki, Libanu, Etiopii i Turcji. Do krajów Unii Europejskiej przyjeżdżali także obywatele Polski i Jugosławii. Liczba wniosków o azyl z roku na rok wzrastała. Zmieniała się także europejska polityka migracyjna, która – począwszy od kryzysu naftowego w 1973 roku – stawała się coraz bardziej restrykcyjna i nastawiona na selekcję osób ubiegających się o prawo do wjazdu. W związku z zaostrzeniem regulacji coraz więcej osób decydowało się na skorzystanie z możliwości złożenia wniosku o azyl.
W roku 1985 liczba aplikacji złożonych przez uchodźców przekroczyła oficjalne wskaźniki dotyczące liczby migrantów ekonomicznych i wyniosła ponad 165 tysięcy. Rok 1992 przyniósł ponad 700 tysięcy aplikacji. Europa była zupełnie nieprzygotowana na taki wzrost liczby ludzi poszukujących azylu. Nie bez znaczenia pozostawały tu toczące się w różnych częściach świata konflikty zbrojne oraz niestabilna sytuacja polityczna, społeczna i ekonomiczna, będąca najczęściej bezpośrednim skutkiem tych konfliktów.
Znaczny wzrost liczby wniosków o azyl składanych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w państwach Europy Zachodniej szybko doprowadził do obniżenia liczby aplikacji rozpatrywanych pozytywnie. Taką decyzję otrzymywało jedynie 11 procent aplikujących, a podobnej liczbie osób gwarantowano inną formę ochrony. Mimo że te wskaźniki były wyraźnie niższe niż w latach poprzednich, to w porównaniu z obecnym wskaźnikiem akceptowalności wniosków i tak są one bardzo wysokie.
W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych krajem, w którym składano najwięcej aplikacji o status uchodźcy, pozostawała niemal niezmiennie Republika Federalna Niemiec. Trafiało do niej między 42 a 60 procent wszystkich składanych w Europie wniosków.
Lata dwutysięczne.
Lata dwutysięczne charakteryzują się przede wszystkim dalszym zaostrzaniem polityki migracyjnej w państwach Unii Europejskiej. To także czas, w którym Europa zauważa wszystkie błędy popełnione w latach poprzednich, na przykład nieskuteczność lub brak programów integracyjnych, które doprowadziły do postępującej segmentacji i polaryzacji społecznej. Upadkowi wiary w możliwość zbudowania społeczeństwa multikulturowego towarzyszy także wzrost frustracji oraz nastrojów nacjonalistycznych i ksenofobicznych, który obserwujemy obecnie niemal we wszystkich państwach Unii.
W latach dwutysięcznych, aż do chwili obecnej, obserwuje się rokroczny wzrost liczby aplikacji składanych w Europie. W roku 2008 w krajach Unii złożono 290 tysięcy podań o przyznanie statusu uchodźcy. W roku 2013 było to już 485 tysięcy.
Według danych UNHCR z lat dwutysięcznych (do 2013 roku), państwami, do których trafia największa liczba uchodźców, są: Niemcy, Francja, Szwecja, Wielka Brytania, Włochy, Belgia, Norwegia i Turcja, a spośród krajów nieeuropejskich także Stany Zjednoczone i Kanada.
Wśród osób poszukujących schronienia w krajach Unii Europejskiej są obywatele wielu państw. Państwa te zmieniają się z roku na rok, wraz z zachodzącymi na świecie zmianami geopolitycznymi. Obywatele kilku państw zajmują jednak niezmiennie czołowe miejsca w tym rankingu. Wiąże się to z toczącymi się w tych państwach wojnami oraz z panowaniem reżimów, które sprawiają, że sytuacja społeczna i ekonomiczna w tych regionach charakteryzuje się dużą niestabilnością. Należą do nich obywatele Federacji Rosyjskiej (w 2014 stanowili oni 6,7 procent wszystkich uchodźców), z których znaczną część stanowią zapewne mieszkańcy Kaukazu (Czeczeni, Dagestańczycy, Ingusze), a także Afgańczycy (6,5 procent), Irakijczycy (6,4 procent), obywatele Serbii wraz z Kosowem (5,8 procent), Pakistańczycy (4,4 procent), Irańczycy (4 procent) i Somalijczycy (3,9 procent). Największy odsetek aplikujących o status uchodźcy w 2014 roku stanowili jednak Syryjczycy (9,4 procent), którzy opuszczają swój kraj z powodu trwającego konfliktu zbrojnego. Po raz pierwszy pojawili się oni w czołówce statystyki w roku 2012 (6 procent).
Budowa fortecy Europy.
W związku z przyspieszonym napływem uchodźców oraz rosnącą liczbą osób przebywających w Europie bez uregulowanej sytuacji prawnej, tutejsze rządy zdecydowały się na wprowadzenie nowej polityki migracyjnej, której symbolem stało się określenie „forteca Europa”. W celu ograniczenia napływu ludności na stary kontynent wprowadzono w Europie cztery rodzaje restrykcji, polegające na przerzuceniu odpowiedzialności na inne podmioty, i to pomimo ostrzeżeń, że doprowadzi to do dalszych niepowodzeń.
Pierwszy krok polegał na nałożeniu sankcji na przewoźników transportujących osoby bez wymaganych dokumentów. To jedna z przyczyn, dla których wiele osób chcących dostać się do Europy wciąż decyduje się na niebezpieczną podróż przez morze.
Drugi krok polegał na wdrożeniu „polityki odsyłania” i sporządzeniu listy tak zwanych „krajów bezpiecznych”. Zawarcie odpowiednich umów pozwala państwom Europy Zachodniej na odesłanie danej osoby do „trzeciego bezpiecznego kraju”, przez który podróżowała. Umowy te rzadko zawierają gwarancje dla uchodźcy, że jego aplikacja zostanie w tym kraju faktycznie rozpatrzona, bowiem ich celem jest legitymizacja decyzji o odsyłaniu osób poszukujących azylu do krajów, w których rzekomo nic im nie zagraża.
Trzeci krok to coraz bardziej restrykcyjne stosowanie zapisów Konwencji Genewskiej i przyznawanie statusu uchodźcy tylko tym osobom, które spełniają bardzo precyzyjnie określone warunki. Nie oznacza to, że kraje Europy odsyłają z kwitkiem osoby, które udokumentowały zagrożenie, z jakim wiąże się dla nich powrót do kraju pochodzenia, ale nie spełniają wszystkich kryteriów niezbędnych do uzyskania statusu uchodźcy. W takich sytuacjach zazwyczaj przyznaje im się inny rodzaj statusu – ochronę uzupełniającą lub pobyt tolerowany, który wiąże się z mniejszymi prawami i ograniczonym dostępem do świadczeń.
Ostatnim krokiem było stopniowe ograniczanie praw przysługujących osobom posiadającym już status uchodźcy lub inną formę ochrony. Przejawiało się to między innymi w utrudnianiu im dostępu do rynku pracy i poboru świadczeń socjalnych oraz w zaostrzaniu zasad regulujących sprowadzenie do Europy członków ich rodzin.
Powyższy rys historyczny pokazuje wyraźnie, że obecny kryzys migracyjny ma bardzo złożone przyczyny i wcale nie jest li tylko źródłem potrzeb ekonomicznych Niemiec, jak to próbują przedstawiać przeciwnicy alokacji uchodźców. Rys historyczny pokazuje także, o czym każdy Polak winien pamiętać, że Polacy to jeden z najbardziej migrujących narodów na świecie – Polonia liczy bowiem około 21 milionów (wraz z osobami pochodzenia polskiego) i budowana była przez lata całe.
Unia dała Polsce miesiąc czasu na określenie się w kwestii wypełnienia podjętych zobowiązań, które są czysto solidarnościowymi zobowiązaniami. Jeśli stanowisko rządu polskiego będzie nadal tak nieugięte i antychrześcijańskie jak obecnie, zapłacimy za to my wszyscy, nie tylko zwolennicy absurdalnego zamknięcia granic dla uchodźców.
Świadomie używam i podkreślam słowo „uchodźca”, gdyż Opozycja parlamentarna, a Platforma zwłaszcza, i to znów wbrew temu, co mówi PiS, wyraźnie rozgranicza pojęcie uchodźctwa od emigracji, zwłaszcza emigracji zarobkowej. Rząd premier Kopacz wynegocjował jasne warunki z Unią. Polska zobowiązała się do przyjęcia między 5, a 7 tysięcy osób, głównie matek z dziećmi i osób starszych, z wyraźnym wskazaniem, że mają być to uchodźcy, a nie emigranci zarobkowi. Rozróżnienie to Platforma wprowadziła celowo, co w całej retoryce PiS zostało cynicznie wykorzystane do forsowania stanowiska, jakoby PO samo zaprzeczało sobie i nie wiedziało, czego chce. Tymczasem stanowisko Platformy jest nad wyraz jasne i klarowne – PO jest za wypełnieniem podjętych zobowiązań względem osób uchodzących z państw objętych wojną. Nie może być bardziej chrześcijańskiej postawy, jak ta prezentowana przez największą partię opozycyjną. Druga sprawa, że retoryka narzucona przez PiS powoduje, że PO musi na każdym kroku udowadniać, że nie jest wielbłądem. Cóż, za wcześniejsze błędy z przekazem medialnym w tej sprawie trzeba teraz słono płacić, wyjaśniając to stanowisko na każdym kroku i w każdym momencie.
Za to dzięki temu PiS jest w coraz większym chaosie, a dalsze narzucanie tematu przez Opozycję będzie tylko ten chaos pogłębiać. PiS nie potrafi już wyjaśnić nawet dlaczego przeciwne jest kanałom humanitarnym, czyli inicjatywie zaproponowanej przez kościół rzymskokatolicki we Włoszech, która to inicjatywa jest także popierana przez niektórych, bardziej rozumnych hierarchów polskiego kościoła. Blokowanie przyjęcia dziesięcioro dzieci na leczenie, z którą to inicjatywą wystąpił prezydent Sopotu, jest już tylko żenującą oznaką kompletnego pomylenia pojęć ze strony aktualnej władzy. Nota bene, moim zdaniem, samorządy powinny bardziej w tej sprawie naciskać i stawiać rząd pod ścianą i pręgierzem krytyki.
W tej niezrozumiałej dla mnie retoryce antyemigracyjnej jest jeszcze jedna rzecz interesująca bardzo, a mianowicie brak zaufania do polskich służb specjalnych, które miałyby przecież weryfikować i sprawdzać przybywających do Polski uchodźców (mimo, że są oni już zweryfikowani przez służby europejskie). Czyżby wyczyszczone przez PiS służby cywilne i wojskowe z „platformersko-komunistycznych złogów”, jak to powtarza prawicowa retoryka, są dzisiaj tak słabe i niezorganizowane, że ten strach przed obcymi ma podłoże zupełnie inne, bardziej przyziemne, niż nam się wydaje? Może to wcale nie jest pytanie z gatunku political fiction?
Siedem tysięcy osób w blisko czterdziestomilionowym państwie po prostu zniknie niezauważona. O co więc PiS tak kruszy kopie? To oczywiste – ksenofobicznym i zastraszonym narodem łatwiej się rządzi. Jest to jednak polityka bardzo krótkowzroczna i niebezpieczna, bo prowadzi do wzrostu nastrojów antyeuropejskich, skutki czego naprawiać będzie się latami.
Może więc pora najwyższa już na opamiętanie się, władzo?
P.S.
Pisząc ten tekst korzystałem z informacji znajdujących się na portalu www.uchodzcy.info z którym zapoznanie się gorąco wszystkim polecam.