O Polskę zawsze musimy walczyć. Toczyć bez pardonu wojny, w których żadna ze stron nie bierze jeńców. Nie możemy budować Polski jak buduje się firmę, sukcesywnie, krok po kroku, mając w ręku biznes plan. My musimy o Polskę walczyć, bo gen walki mamy we krwi od czasów pierwszych Piastów, z Poznania i Gniezna.
O jaką Polskę idzie gra? Gra na pewno nie idzie o Polskę, która będzie prywatnym folwarkiem jakiejkolwiek partii czy organizacji. Gra idzie o Polskę obywatelską, w znaczeniu: należącą do obywateli. Nie od dziś wiadomo bowiem, że głównym naszym zadaniem jest budowa społeczeństwa obywatelskiego z jego najlepszymi cechami. Utopia? Być może.
Tę obywatelskość niszczono w polskim państwie od wieków, dokładniej od rozbiorów. To był pierwszy, najistotniejszy krok w procesie odsuwania obywateli od ich państwa. Po 123 latach, gdy powstańczą, listopadową, styczniową, śląską i wielkopolską krwią odzyskaliśmy na krótko niepodległość – najważniejszym celem Ojców II Rzeczypospolitej była przede wszystkim odbudowa wielonarodowościowego społeczeństwa obywateli. Nie był to łatwy proces, ale przez te krótkie 20 lat uczyniono naprawdę wiele, aby zlepić poszarpane społeczeństwo w jedną całość. Zszywanie trzech różniących się znacznie od siebie pozaborowych tkanin musiało być procesem żmudnym, ale szło to zszywanie nam nad wyraz sprawnie, co z oczywistych względów nie było po myśli hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji. Dokonując w istocie IV rozbioru Polski we Wrześniu 39 roku, Stalin kilka miesięcy później przypieczętował go mogiłami w Miednoje, Charkowie i Katyniu, a Hitler precyzyjną, niczym chirurgiczny skalpel, dekompozycją społeczeństwa polskiego podczas 6 lat okupacji.
Powstania w Getcie Warszawskim i później Powstanie Warszawskie, mimo oczywistych klęsk, były krótkim i jakże bolesnym zrywem obywatelskości właśnie – Żydzi i Polacy powstali nie tylko by bronić własnej godności, ale także by bronić państwa. Polskiego państwa. To samo przyświecało każdemu żołnierzowi spod znaku białego orła i biało-czerwonej na wszystkich frontach II Wojny.
Potem przyszły ciemne lata Polski Ludowej, celem której było całkowite zniszczenie resztek społeczeństwa obywatelskiego. Nadrzędnym zadaniem tego ustroju było stworzenie nowego człowieka, homo communistarum lub precyzyjniej – homo sovieticusa, niemającego nic wspólnego z człowiekiem obywatelem. Byliśmy jednak zdolni pokazać ówczesnej władzy, że sowietyzacja Polski to plan nierealny do zrobienia. Pokazaliśmy to w Poznaniu w 56, w Warszawie w 68, w Gdańsku w 70, w Ursusie, Radomiu i Płocku w 76 i w całej Polsce w Sierpniu 80 roku. Potem przez lata Stanu Wojennego potwierdzaliśmy to co miesiąc, każdego trzynastego. Wszystkie te zrywy były właśnie brakiem zgody na uparcie wdrażany plan demontażu społeczeństwa obywateli.
W Czerwcu 89 roku wydawało się, że zrozumieliśmy wreszcie jako społeczeństwo czym jest człowiek obywatel. Niestety, nadzieja okazała się płonna – lata komunistycznego rozmiękczania mózgów zrobiły swoje. Na tak przygotowany grunt, po kilku latach mozolnych prób budowy kapitalizmu, zasiały się dwie diametralnie różne Polski: Polska liberalna, oparta na swobodnej myśli oraz Polska interwencjonistyczna, oparta na roszczeniowej postawie społecznej, będąca mieszaniną katolicyzmu, socjalizmu o zabarwieniu narodowym i sumie wszystkich strachów, z jakimi boryka się współczesny świat. Ta druga Polska świadomie i fałszywie nazwana została Polską solidarną (w kontrze do Polski liberalnej), która z solidarnością społeczną nie ma większego związku, poza istotną z punktu widzenia polityków funkcją: część społeczeństwa wynosi na piedestał grupę osób, które budują państwo w całości odporne na kontrolę obywateli tegoż państwa. Déjà vu, prawda?
Polska liberalna nie boi się wyzwań, chce sama o sobie decydować i nie widzi państwa w roli omnipotenta, zapewniającego wszelkie dobra, bo wie, że to w dłuższej perspektywie jest niemożliwe do zrealizowania. Polska liberalna chce od państwa tylko dwóch rzeczy: wędki do łowienia ryb i prostych, jasnych reguł panujących na łowisku. Z całą resztą poradzi sobie sama.
Polska roszczeniowa wszystkiego żąda. Od gwarancji pracy do bezpłatnej służby zdrowia bez kolejek. Państwo ma dać obywatelowi pełną michę i co miesiąc finansowy grant – ochłap, który ma zagłuszyć sumienie, gdy grupka polityków zawłaszcza państwo. Podstawy i standardy demokracji są nieważne, tak samo jak nieważne jest to, co będzie z gospodarką za lat kilka. Po nas choćby potop, dziś liczy się tylko to, że impreza jest na cztery fajerki.
Polska jest podzielona Rowem Mariańskim, wyżłabianym konsekwentnie i z premedytacją od lat, którego zasypać nie zdoła nawet jedno pokolenie. Odwiedzając twitterowe profile tej drugiej Polski i czytając tam zamieszczone wpisy, porażony jestem skrótowością myślenia ich autorów. Nie znajdziesz w nich refleksji, jest za to prosta nienawiść do wszystkiego co inne. I dzika satysfakcja z polityki uprawianej w gabinecie na Nowogrodzkiej. Nie ma nawet żadnej konstatacji, że jest się zwykłym narzędziem w rękach człowieka, który realizuje swą egoistyczną wizję państwa wszędobylskiego z jednej strony i bezwzględnego z drugiej, skutecznie podlewając to pikantnym sosem narodowo-socjalno-katolickim, typowym dla państw XIX i XX wieku. Akolitom tej władzy to odpowiada bardzo, bo tak ich nauczył PRL, przepełniony ideą człowieka sowieckiego.
Polskę obywatelską próbowała odbudować koalicja platformersko-ludowa, ale nie do końca jej to wyszło. Tuskowa ciepła woda w kranie nie była tylko odpowiedzią na największy od lat światowy kryzys gospodarczy (kto to dzisiaj pamięta?). Nie była też tylko odpowiedzią na dwa lata chaosu sprezentowanego Polsce przez pierwszy rząd PiS. Ciepła woda w kranie była próbą pogodzenia obu „Polsk”, była filozofią pokoju i zgody narodowej. Tę wodę w kranach uzupełnił Tusk wielkimi inwestycjami infrastrukturalnymi, zakładając, że nowoczesny kraj połączy społeczeństwo, tworząc fundamenty pod państwo obywatelskie. Polska wyszła z kryzysu w dobrym stanie, z dobrą gospodarką i strategicznymi inwestycjami w rodzaju gazoportu w Świnoujściu. A potem stało się coś, co nie miało prawa się stać – kilku gości dało się nagrać w knajpach jak drobni geszefciarze, oddając przygotowany do ekspansji kraj w ręce żądnego władzy i zemsty bezwzględnego oportunisty.
Dziś wiemy, że część Polski liberalnej ma za złe Tuskowi tę jego filozofię mocno zrównoważonego rozwoju, ale ja uważam, że to nie ciepła woda utopiła rządy Platformy. Platformę utopiła ich zła polityka informacyjna i, co gorsza, ten sam błąd powtarza się także dzisiaj. Gdy rozmawiam czasem z ludźmi Platformy i pytam dlaczego przegrali i przegrywają z PiSem, często powtarza się ten sam zarzut. Kto dzisiaj potrafi wymienić po 3-4 sukcesy rządu Tuska i Kopacz? Tymczasem tych sukcesów i spraw załatwionych było naprawdę dużo – co z tego, gdy dzisiaj wszystkie te sukcesy zawłaszcza sobie PiS, dokładnie tak samo jak całe państwo wraz z jego historią. Platforma nie potrafi skutecznie walczyć z narracją PiSu, wmawiającą suwerenowi, że państwo polskie zaczęło się w roku 2015. Ale ja mówię: jeszcze nie.
Polska liberalna zdecydowanie nie chce dłużej państwa PiS. W tym jednym się zgadzamy. Ale jedna część tej Polski chce polskiego Macrona, druga część wręcz przeciwnie. A ja mówię: dość rewolucji i zadaję niezmiennie te same pytania – kto ma być tym polskim Macronem i na jakiej sile politycznej ma się ten nasz polski Macron oprzeć? Dziś nie czas i nie pora na tworzenie nowej siły, wzmacniać trzeba to co jest. I najważniejsze – skupić się trzeba nad rozpoczętą w poprzednim rozdaniu odbudową społeczeństwa obywateli. To jest zadanie na teraz i na dziś. Nowe siły mogą powstać później jako swoista Polska 2.0. Teraz budujmy Polskę obywatelską.
Tylko taka Polska może skutecznie pokonać państwo PiS, które:
– zawłaszcza historię ojczystą, usuwając z niej postaci i wydarzenia niezgodne z linią partii,
– bezczelnie łamie Konstytucję RP, zawłaszczając Trybunał Konstytucyjny, sądy i przepychając najważniejszą dla państwa ustawę – budżet Polski w sali bez kamer,
– przywłaszcza sobie osiągnięcia poprzedników, przemilczając, że powstały one za ich rządów,
– tworzy nową edukację, jak komunizm tworzył nowego człowieka, w której dzieli się poetów i pisarzy na swoich i obcych,
– od miesięcy nie może wyjaśnić prostych wypadków komunikacyjnych, a wyjaśnioną i w pełni zbadaną katastrofę lotniczą chce na nowo badać, wydając z publicznej kasy miliony,
– ośmiela społeczne niziny i zapewnia im bezkarność, dzięki czemu można spokojnie pobić dziennikarza i nie ponieść za to żadnych konsekwencji,
– zapewnia jednemu pomniki, ulice i wawelską kryptę, a drugiemu odbiera wszelką godność i zasługi, dlatego tylko, że inaczej myśli niż przewodnia partia,
– nęka blisko setką wezwań do prokuratury młodzieńca, za to tylko, że miał pecha, spotykając na swej drodze kolumnę aut premier rządu,
– bestialsko zabija w majestacie prawa omyłkowo zgarniętego z ulicy chłopaka, a następnie przez ponad rok tuszuje sprawę jak tylko się da,
– ma najniższy poziom inwestycji od kilkunastu lat, a wiadomo przecież, że to inwestycje są miarą siły gospodarczej kraju,
– udostępnia tajemnice śledztw szeregowemu posłowi, a minister rządu spotyka się z sędziami, którzy sądzić mają w jego sprawie,
– bez przerwy manipuluje informacją i bezczelnie kłamie, jak chociażby w sprawie rewelacyjnego wzrostu ściągalności podatku VAT, podczas gdy wzrost ten wynosi +0,2%,
– kupuje głosy wybranych wyborców kosztem innych grup społecznych, niepopierających tego państwa,
– z największej katastrofy lotniczej robi paliwo do utrzymania władzy i biznes odszkodowawczy dla wybranych rodzin,
– ściga przeciwników za wydumane afery, podczas gdy nie chce wyjaśnić afer związanych z własnym obozem władzy, jak chociażby uwłaszczenie się na majątku RSW, afery Srebrnej, SKOKów, finansowania kampanii partii koalicyjnej ministra sprawiedliwości, czy afery Caracalgate,
– flirtuje z organizacjami skrajnie prawicowymi w rodzaju ONR oraz z kibolskim półświatkiem, czyniąc z nich wzór patriotyzmu,
– niszcząc najbardziej cenny pomnik przyrody jakim jest unikatowa, dziewicza puszcza, czyni to na zasadzie “nie mamy waszych płaszczy i co nam zrobicie?”,
– przejęło media publiczne w całości, a mimo to chce jeszcze przejąć lub pozbawić możliwości funkcjonowania media prywatne,
– nie ma kompletnie żadnej jasnej wizji polityki zagranicznej, skłócone jest ze wszystkimi sojusznikami, włącznie z przebiegłymi Węgrami i zajętą sobą Ameryką,
– zachowuje się tak jakby miało już nigdy władzy nie oddać, zgodnie z zasadą komunistów: “władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”.
W zasadzie można by tak pisać i wymieniać jeszcze długo, ale robiąc to nie sposób doznać olśnienia, że w zasadzie opisujemy państwo z czasów słusznie minionych, bo w istocie, tym właśnie jest państwo PiS. Polska to obecnie dziwny kraj. Taka literacka utopia z jednej strony, szorstka i kanciasta rzeczywistość z drugiej. W swej czystej istocie faktycznie kamieni kupa. Jeszcze dobrze maskowana, ale już niedługo i to mimo naginanych mocno sondaży poparcia, robionych wakacyjną porą na Podlasiu, Rzeszowszczyźnie i Podkarpaciu. Oczywiście, droga do budowy społeczeństwa obywateli będzie trudna i długa, ale na jej końcu widać już koniec takiej Polski, fałszywej z gruntu i zakłamanej jak PRL.
Walcząc o Polskę obywatelską pamiętać trzeba o fundamentalnym znaczeniu nadchodzących wyborów samorządowych, które będą pierwszym i najważniejszym sprawdzianem nie tylko dla Opozycji, ale także i dla wyborców. Kampanii samorządowej nie można przegrać, a planem minimum jest przynajmniej zachowanie status quo w sensie ilości samorządów w rękach opozycyjnych. Każdy inny wynik będzie rzutował na kolejne trzy wybory w sposób oczywiście negatywny i wzmóc może nastroje apatii wśród i tak już leniwego elektoratu liberalnego. Pozytywny wynik jest zatem bez wątpienia ważny pod względem czysto psychologicznym.
Państwo PiS z każdym miesiącem będzie się dewaluować, nie bez znaczenia jest też coraz bardziej widoczny spór nie o Polskę, tylko o czyste ambicje pomiędzy Dudą a Ziobro i Macierewiczem. I choć nie wierzę w żadne wybicie się na niepodległość (prezydent bez PiS nie istnieje z prozaicznego braku zaplecza politycznego), to jednak przy sporach czysto ambicjonalnych prawie pewne jest pojawienie się reguły “o jedno słowo za daleko”, a to może spowodować pęknięcie, którego skleić się już nie da. Wyśmienity to czas na otwarcie ofensywy.
Czy jako zalążek liberalnego społeczeństwa obywatelskiego jesteśmy na to gotowi? Tylko w pełni świadomi obywatele, angażujący się w sprawy całego państwa, ale także i przede wszystkim w sprawy własnych małych ojczyzn, będą mogli zbudować nowoczesne, silne państwo, a przecież tego właśnie chcemy. Nie bójmy się być obywatelami, nie zamykajmy się w sobie i nie powtarzajmy, że nic od nas nie zależy. Od nas, wolnych obywateli, zależy wszystko.